wtorek, 2 czerwca 2020

Czytanie rodzinne w odcinkach . Część 4


Czytanie rodzinne w odcinkach . Część 4
Niedźwiadek Wojtek a bitwa pod Monte Cassino
Przeczytajcie ten fragment.
Monte Cassino
 Polowy Ośrodek Zaopatrzenia nr 401
Venafro, Włochy, 11 maja 1944 roku

Była ciepła majowa noc. Mimo późnej pory nikt nie spał, wszyscy krzątali się  przejęci, podenerwowani, zaaferowani. Nic dziwnego, polską armię czekała bitwa, która miała zmienić losy całej wojny. Zbliżał się wyznaczony  przez dowództwo moment szturmu na Monte Cassino.

- Chodź, misiu, przyjrzymy się okolicy!- zawołałem.

Pomaszerowaliśmy na pobliskie wzniesienie. Niedźwiedź  stanął na dwóch  łapach, rozglądał się po otaczających nas wzgórzach i węszył. Czuł, że coś wisi w powietrzu.

Punktualnie o godzinie jedenastej tysiąc sześćset dział wypaliło równocześnie. Od rozbłysków zrobiło się jasno niczym  w dzień. Daleko gdzieś przed nami  zamrugały maleńkie czerwone światełka. Tam znajdowały się pozycje nieprzyjaciela, tam eksplodowały nasze pociski.

            Wpatrzony w otaczającą nas iluminację Wojtek uniósł  przednie łap
y w górę. Poczciwy miś przypomniał sobie, jak w Tarencie witaliśmy Nowy Rok.

- Nie, Wojtuś, tym razem nie strzelamy na wiwat- powiedziałem, ale moje słowa zagłuszał potężny huk armat zlewający się w jeden nieustanny grzmot.

            Rozpoczęła  się bitwa o Monte Cassino. Artyleria grzmociła całą noc i cały następny dzień. Lufy armat rozgrzewały się przy tym tak, że musieliśmy owijać je mokrymi szmatami. Sądziliśmy, że  bitwa zakończy  się po kilku, może kilkunastu godzinach, tymczasem mijały dni, a koszmar trwał i  trwał. Sanitariusze znosili ze wzgórz rannych żołnierzy, artyleria  raziła nieprzyjaciela  ogniem, a my, ledwie żywi ze zmęczenia, przerzucaliśmy skrzynie z amunicją. Wreszcie siódmego dnia pośród wzgórz  poniósł  się dźwięk trąbki. To na ruinach twierdzy nasi grali hejnał mariacki.

- Zwycięstwo- wyszeptałem.- W końcu…

Żołnierze biegli na punkt widokowy, by na własne oczy  ujrzeć powiewającą ponad postrzępionymi murami Monte Cassino biało-czerwoną flagę. Założyłem  Wojtkowi obrożę i pobiegliśmy.

Ze wzgórza  rozciągał się posępny widok. Podziurawiona  lejami od bomb dolina  zasłana była   ciałami poległych żołnierzy. Polskich i niemieckich. Z daleka nie sposób było odróżnić  jednych od drugich.

- Wiadomo, ilu polskich żołnierzy zginęło, panie majorze?- spytałem majora Chełkowskiego, który lustrował teren przez lornetkę.

- Wielu- odpowiedział cicho major.

            Na zboczu pojawiła się grupa żołnierzy. Gdy zbliżyli się, rozpoznaliśmy  generała Władysława Andersa w otoczeniu adiutantów. Stanęliśmy na baczność  i zasalutowaliśmy. Nawet Wojtek  wziął z nas przykład i wyprężył pierś, ale generał  tego nie zauważył. Zatrzymał się, wsparł na swej lasce i w milczeniu spoglądał na dolinę.

- Będzie tu trzeba zbudować cmentarz- odezwał się smutnym głosem.- Cmentarz dla polskich żołnierzy.

Jak widzicie niedźwiadek Wojtek był  prawdziwym żołnierzem i tak jak inni mógł zginąć pod Monte Cassino.

Agnieszka Mirek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz