Czytanie rodzinne w odcinkach . Część 4
Niedźwiadek Wojtek a bitwa pod Monte Cassino
Przeczytajcie ten fragment.
Monte Cassino
Polowy Ośrodek Zaopatrzenia nr 401
Venafro, Włochy, 11 maja 1944 roku
Była ciepła majowa noc. Mimo późnej pory nikt nie
spał, wszyscy krzątali się przejęci,
podenerwowani, zaaferowani. Nic dziwnego, polską armię czekała bitwa, która
miała zmienić losy całej wojny. Zbliżał się wyznaczony przez dowództwo moment szturmu na Monte
Cassino.
- Chodź,
misiu, przyjrzymy się okolicy!- zawołałem.
Pomaszerowaliśmy na pobliskie wzniesienie.
Niedźwiedź stanął na dwóch łapach, rozglądał się po otaczających nas
wzgórzach i węszył. Czuł, że coś wisi w powietrzu.
Punktualnie o godzinie jedenastej tysiąc sześćset
dział wypaliło równocześnie. Od rozbłysków zrobiło się jasno niczym w dzień. Daleko gdzieś przed nami zamrugały maleńkie czerwone światełka. Tam
znajdowały się pozycje nieprzyjaciela, tam eksplodowały nasze pociski.
Wpatrzony w otaczającą nas
iluminację Wojtek uniósł przednie łap
y w górę.
Poczciwy miś przypomniał sobie, jak w Tarencie witaliśmy Nowy Rok.
- Nie,
Wojtuś, tym razem nie strzelamy na wiwat- powiedziałem, ale moje słowa
zagłuszał potężny huk armat zlewający się w jeden nieustanny grzmot.
Rozpoczęła się bitwa o Monte Cassino. Artyleria
grzmociła całą noc i cały następny dzień. Lufy armat rozgrzewały się przy tym
tak, że musieliśmy owijać je mokrymi szmatami. Sądziliśmy, że bitwa zakończy się po kilku, może kilkunastu godzinach,
tymczasem mijały dni, a koszmar trwał i
trwał. Sanitariusze znosili ze wzgórz rannych żołnierzy, artyleria raziła nieprzyjaciela ogniem, a my, ledwie żywi ze zmęczenia,
przerzucaliśmy skrzynie z amunicją. Wreszcie siódmego dnia pośród wzgórz poniósł
się dźwięk trąbki. To na ruinach twierdzy nasi grali hejnał mariacki.
-
Zwycięstwo- wyszeptałem.- W końcu…
Żołnierze
biegli na punkt widokowy, by na własne oczy
ujrzeć powiewającą ponad postrzępionymi murami Monte Cassino
biało-czerwoną flagę. Założyłem Wojtkowi
obrożę i pobiegliśmy.
Ze
wzgórza rozciągał się posępny widok.
Podziurawiona lejami od bomb dolina zasłana była
ciałami poległych żołnierzy. Polskich i niemieckich. Z daleka nie sposób
było odróżnić jednych od drugich.
- Wiadomo,
ilu polskich żołnierzy zginęło, panie majorze?- spytałem majora Chełkowskiego,
który lustrował teren przez lornetkę.
- Wielu-
odpowiedział cicho major.
Na zboczu pojawiła się grupa
żołnierzy. Gdy zbliżyli się, rozpoznaliśmy
generała Władysława Andersa w otoczeniu adiutantów. Stanęliśmy na
baczność i zasalutowaliśmy. Nawet
Wojtek wziął z nas przykład i wyprężył
pierś, ale generał tego nie zauważył.
Zatrzymał się, wsparł na swej lasce i w milczeniu spoglądał na dolinę.
- Będzie tu
trzeba zbudować cmentarz- odezwał się smutnym głosem.- Cmentarz dla polskich
żołnierzy.
Jak widzicie niedźwiadek Wojtek był prawdziwym żołnierzem i tak jak inni mógł
zginąć pod Monte Cassino.
Agnieszka Mirek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz