Szkoła Podstawowa nr 20 im. Mikołaja Kopernika w Sosnowcu
wtorek, 23 czerwca 2020
Ciąg dalszy przygód rodziny Chmielów, bohaterów książki Olle Mattson pt. „Wakacje nad morzem”. Część 3
Lato się kończy, trzeba wracać do miasta. Co w związku z tym planują dzieci?
Mamusia napisała czerwonym ołówkiem.
„Wracamy do miasta”.
Trzeba było się z tym pogodzić! Wszystko było już spakowane i przygotowane. Czekolada na śniadanie gotowała się ostatni raz, a przez podwórko zbliżał się Fredrikson z pękiem jesiennych astrów w jednej ręce i ze świeżo zabitą kurą owiniętą w gazetę.
- Na pierwszy obiad w mieście- powiedział wręczając prezent mamusi.- A dzieci niech biegną do zagrody dla cieląt nazbierać sobie jeżyn. Aż się od nich czerni. Będzie pyszne drugie danie.
- Dziękujemy, drogi panie Fredriksonie- powiedziała mamusia.-Dziękujemy za całe lato.
- I ja mówię to samo- przyłączył się tatuś.- Jesień powinna być ładna i pogodna. Gdyby Malena nie miała zacząć szkoły…
-Stara Malena, Głupia Malena, Gadatliwa Malena…!- awanturował się Piotruś na górze w żółtym pokoiku.- Po co ty masz chodzić do szkoły?
- Po to- odpowiedziała Malena.
- Chciałbym pożegnać się także z dzieciakami-wyraził życzenie Fredrikson.
- Dzieci, chodźcie no tutaj!- zawołał tatuś.
Nadąsani zeszli na dół.
- Do widzenia i proszę pozdrowić Selmę- powiedziała Malena.
- Do widzenia i proszę pozdrowić również Letniego Prosiaczka- powiedział Piotruś.
- Do widzenia. Czy dobrze wam zapłacili za pieprz w Kullamaj?- spytał Fredrikson.
- Jedną krewetkę za worek- odpowiedziała Malena.
- Wcale nie tak źle- stwierdził Fredrikson.- A gdzie jest Mia?
- Mia!- zawołał tatuś.
- Niech ktoś pobiegnie na górę i ją przyprowadzi- prosiła mamusia.- Przejadła się wczoraj grzybkami.
Piotruś pobiegł na górę.
- Chyba będzie urodzaj na gruszki- ciągnął Fredrikson.- Jak będę jechał do miasta, przywiozę torebkę. Ale to pewnie mała nadchodzi.
Ale to był tylko Piotruś.
- Jej tam nie ma- obwieścił.
- Może jest gdzieś w domu- domyślał się Fredrikson.
Malena wbiegła na wzgórze i wykrzyknęła wierszyk, który recytowano, gdy chciano się dowiedzieć, czy klozecik jest wolny.
Ja tu czegoś bardzo szukam,
Jest kto w środku, niech zastuka,
Bardzo, bardzo, czekam,o!
Powiedz, powiedz, jest tam kto?
Ale nikt nie odpowiadał.
- A co będzie, jeśli uciekła, żeby nie jechać do miasta? Szeptała Malena Piotrusiowi do ucha.
- Mia!- zaczęli wszyscy nawoływać, jeden przez drugiego.
Tatuś zbiegł na dół na łąkę i nawoływał. Mamusia stała na schodach łamiąc ręce.
- Chodźmy w drugą stronę- szepnął Piotruś.
Pobiegli przez suche trybule, obok warzywnego ogródka, do starej piwnicy na kartofle obok domku, w którym straszyło. Mieszkał tam borsuk, gdy tatuś był jeszcze mały. Piwnica zarosła już zupełnie dziką różą i tarniną.
- A co, jeśli ona sobie powiedziała „wejdę tu i będę mieszkać, dopóki Boman nie odjedzie”- mówiła Malena.-A potem przyszedł borsuk i ją zjadł?
- Chodźmy zobaczyć- postanowił Piotruś i zajrzał do dziury.- Mia!
- Przecież ona nie może odpowiedzieć, jeśli jest zjedzona- zwróciła mu uwagę Malena.
- A co będzie, jak Boman przyjedzie teraz- zastanawiał się Piotruś.- I tatuś powie: ”Niestety musimy odłożyć wyjazd o miesiąc, drogi panie Boman, bo muszę odszukać moją najmłodszą córkę, która uciekła. Co by pan powiedział, gdybyśmy tak zabrali się stąd dwudziestego czwartego grudnia”?
- Pomyśl, jakby to było przyjemnie jechać do domu w samą Wigilię? – zachwyciła się Malena.
- Sankami- dodał Piotruś.- Patrz, tu aż się czerni od jeżyn.
- Można nimi żyć co najmniej przez miesiąc- orzekła Malena.
- Przez rok, jeśli będziemy oszczędzać- sprostował Piotruś.
- W Starym Sadzie jest studzienka- ciągnęła Malena.
- A mieszkać możemy w piwniczce- uzupełnił Piotruś.- A oni będą biegać dokoła i wołać, że Boman już przyjechał.
Jak widzicie dzieci były tak szczęśliwe ,że protestowały przeciwko powrotowi do domu na zimę. Gotowe były mieszkać nawet w piwnicy.
Agnieszka Mirek
poniedziałek, 22 czerwca 2020
Ciąg dalszy wiadomości o miejscu wypoczynku rodziny Chmielów z książki OlleMattson pt. Wakacje nad morzem
Ciąg dalszy wiadomości o miejscu wypoczynku rodziny Chmielów
z książki OlleMattson pt. Wakacje nad morzem
Opowieść o sąsiedzie,
któremu zawsze tak okropnie się spieszy.
Nazajutrz przyszedł
Jerker, aby pomóc naprawić maszt.
Jerker mieszka z kotką Tossą w chatce po drugiej stronie góry Wysokiej i
jest silny jak niedźwiedź. W oka mgnieniu obalił sterczący z ziemi kikut
masztu.
- Dzięcioły to plaga, ale trzeba przyznać , że to piękne
ptaszki- powiedział Jerker i spojrzał na
zegarek.- Może położymy także nowe dachówki, jak już wzięliśmy się do tej roboty? Czas leci.
- I ja tak myślałem- potwierdził tatuś Chmiel.
- Żebym tylko nie spieszył się tak okropnie- podrapał się w
głowę Jerker ustawiając drabinę.
Potem tatuś wlazł na daszek werandy i zrzucił na ziemię
potłuczone dachówki, które dotąd jeszcze same nie pospadały na dół. A Jerker
stał na dole i podpierał drabinę. Od czasu do czasu stukał przy tym w
ścianę i mówił:
- Porządny domek, nie ma co mówić. Daję za niego osiemset
pięćdziesiąt trzy tysiące sześćdziesiąt
cztery korony i jedenaście ore, panie Chmiel.
- O, co to, to nie, bo Chmielówka nie jest na sprzedaż-
wtrącił się Piotruś.
- W takim razie kupię sobie chyba za te pieniądze harmonię-
pogodził się z losem Jerker.
Potem wlazł na drabinę do połowy jej wysokości, a Malena
podpierała. Piotruś podawał Jerkerowi całe dachówki, które ten z kolei podawał tatusiowi.
- Koniec wieńczy dzieło
i dobrze byłoby teraz dostać kubek kawy- powiedział wreszcie
sentencjonalnie, podając ostatnią
dachówkę.
- Da się zrobić- powiedział tatuś Chmiel i zastukał w ścianę,
aby mamusia wsypała trochę więcej kawy do imbryka- A czy pan lubi do tego
makaroniki?
- Och, gdybym się tylko tak okropnie nie śpieszył- biadał
Jerker i zlazłszy z drabiny pochłonął na stojąco siedem makaroników popijając
kawą. Od czasu do czasu patrzył na zegarek.- Niełatwo z wszystkim zdążyć, mówię wam, drogi panie Chmiel.
Interesy, interesy!
Ale potem oglądał jeszcze pokrywę studzienki, którą miał naprawić
w przyszłym tygodniu. A jeszcze potem poszedł pokazać kamień,
pod którym w ubiegłą niedzielę widział dwie żmije.
- Wylegiwały się na słońcu – opowiadał szturchając kamień
patykiem.- Ale gdy popatrzyłem na nie, o tak, zlękły się i uciekły.- To mówiąc Jerker patrzył groźnie
na tatusia. Jest on jedynym człowiekiem znanym Chmielom, który ma jedno oko
niebieskie, a drugie zielone.
- Najwięcej jednak żmije boją się kogoś, kto mieszka pod schodkami do kuchni- zauważył
tatuś Chmiel.
- A kto to taki?- zdziwiła się Mia.
- Jak nie będziesz spała wieczorem, to zobaczysz- odparł
tatuś.- Czy chce pan może wypróbować moją nową lornetkę?
- Jeśli tylko zdążę- powiedział Jerker.
Ale potem długo patrzył przez lornetkę na wszystkie strony.
Najpierw na szczyty drzew, gdzie odkrył
nowe gniazdo sroki.
- Sroki budują gniazda nisko, to znaczy, że lato będzie w tym roku suche- zawyrokował.
A potem patrzył w dół, w kierunku morza, i zaraz spostrzegł,
że wiatr zaczyna zmieniać kierunek ze wschodniego na zachodni.
- Pysznie- ucieszył się.- To znaczy, że merlan będzie trzymał
się na wierzchu, w wodorostach.
- Czy to dobrze?- spytał Piotruś.
- Doskonale- powiedział Jerker.- Gdy się chce łowić ryby,
trzeba trzymać się tak blisko brzegu, że się niemal słyszy, jak wodorosty trą o dno łodzi, i
trzeba splunąć siedem razy na haczyk i
powiedzieć:
Nie bój się , merlanie, nie bój się, kochanie, Jerker tu na
flądry robi polowanie.
Wtedy merlany sądzą, że nic im nie grozi, bo myślą sobie :
„Przecież my nie jesteśmy flądry!” I biorą, aż miło. Dziękuję za pożyczenie lornetki. Daleko przez nią widać- zakończył Jerker i poszedł do domu
na przedobiednią drzemkę.
Życzliwi sąsiedzi zawsze mile widzą przyjeżdżającą na
wypoczynek rodzinę Chmielów, a że niektórzy z nich są dziwakami to dobrze, bo nie wszyscy ludzie
muszą być jednakowi.
Agnieszka Mirek
czwartek, 18 czerwca 2020
Wakacyjna lektura
„Wakacje nad morzem” Olle Mattson to szwedzka książka, chociaż bohaterowie mają polskie nazwisko Chmielowie, a teren nadmorski, nad którym mają domek nazywają Chmielówką. Każdego roku już w maju wyjeżdżają do Chmielówki.
To nie są wczasy nadmorskie takie jak Wy znacie.
Cały teren wokół Chmielówki należy do nich. Mają własną łódkę, własny dostęp do plaży i morza i wiele innych ciekawych rzeczy. Pobyt w nadmorskiej Chmielówce jest fascynujący zarówno dla rodziców jak i dla dzieci.
Przeczytajcie jak się to zwykle zaczyna.
Chmielowie w mieście
W zimie Chmielowie mieszkają w mieście, które nazywa się Viklunda. Dom ich ma numer 12 A, a mieszkają na trzecim piętrze bez windy. Ale za to można pysznie zjeżdżać na dół po poręczy.
Czasem, gdy nikt nie widzi, robi to nawet sam tatuś Chmiel.
Tatuś Chmiel jest wysoki i ma rudą bródkę. A gdy zdejmuje czasem surdut, widać wystający z kieszeni kamizelki flet, z którym się nigdy nie rozstaje. Ulubiona melodia tatusia Chmiela to „Z naszej łączki”.
Jeśli chcesz usłyszeć, jak tatuś gra na flecie, zadzwoń do drzwi, na których jest napis:
JER CHMIEL Z DZ.
„Jer . Chmiel z dz.” To znaczy „Jeremiasz Chmiel z dziećmi”. To jedyna w całej Viklundzie tabliczka z nazwiskiem, na której wymienione są także dzieci.[…]
Tatuś Chmiel to okropny zapominalski. Pewnego razu wyszedł z domu w czasie deszczu w domowych pantoflach. Po chwili wrócił mokry jak pies wołając: „Wyobraźcie sobie, że zapomniałem parasola!”
Od tego dnia mamusia lustruje go bardzo uważnie przed wyjściem z domu.
Przed godziną dwunastą tatuś Chmiel siedzi w swoim pokoju i pisze książki. Mamusia chodzi wtedy po domu na paluszkach i szepcze „sza, sza, cicho” do wszystkich, którzy chcą tam wejść.[…]
Chmielowie wyjeżdżają na wieś
Przez cały czas wjeżdżania na wzgórek dzieci miały oczy mocno zamknięte. Teraz wyskoczyły z samochodu udając, że nie były tu od tysiąca lat. Udawały też , że ściany domku obrośnięte są zupełnie krzakami róż, mchem i pnączami, choć potem naturalnie zobaczyły, że to była ta sama stara Chmielówka co w roku ubiegłym. Brzozy były tak samo białe, a komin nie spadł jeszcze z dachu, choć mu dużo do tego nie brakowało. W samym środku masztu czerniła się dziura wykuta przez dzięcioła, dokładnie tak samo, jak ubiegłej jesieni. A na dziedzińcu przed domem leżało siedem strąconych wiatrem dachówek.
Ostatni wygramolił się z samochodu tatuś Chmiel. Wpadł mu do bucika kamyk i tatuś musiał stać na jednej nodze, szukając klucza do drzwi. Naprzód szukał w surducie, potem w kieszeniach od spodni, a potem w kapeluszu. W końcu próbował szukać także w kamizelce. Ale kamizelkę- wyobraźcie sobie- zostawił w mieście.
- Widzicie no tych Chmielów- szczerzył zęby Boman, pewny, że tatuś miał klucz w kamizelce, a kamizelkę zostawił przecież w mieście.
Ale właśnie wtedy tatuś odnalazł klucz, który przez dziurę wysunął się z kieszeni spodni do bucika.
I to właśnie ten klucz był „Kamieniem w bucie”.
- Jak myślicie, czy się nada- zażartował tatuś Chmiel mrugając do dzieci.
Klucz pasował. Dokładnie.
Podoba Wam się tatuś Chmiel?
Agnieszka Mirek
poniedziałek, 15 czerwca 2020
środa, 10 czerwca 2020
Czytanie rodzinne w odcinkach Część 5
Odpoczynek po wygranej bitwie pod Monte Cassino
Order
Obóz Santa Maria, Włochy, czerwiec 1944 roku
- Żołnierze!- odezwał się major Chełkowski podczas uroczystego apelu.-Otrzymałem list od generała Władysława Andersa, w którym dowódca obiecał, że najdzielniejsi z was zostaną odznaczeni orderem za waleczność i bohaterstwo.
Wśród żołnierzy rozległ się pomruk zadowolenia.
- Druga dobra wiadomość- zawołał major- to taka, że dostaliśmy tydzień wolnego!
Rozległ się jeszcze głośniejszy pomruk zadowolenia.
- Jedźcie na wakacje, zabawcie się i wypocznijcie, pamiętajcie jednak, że choć wygraliśmy bitwę, wojna jeszcze się nie skończyła. Droga do domu będzie długa i ciężka!
- Misiu, jedziemy na wycieczkę!- zakrzyknąłem do drzemiącego przed namiotem Wojtka.
Niedźwiedź poderwał się ochoczo i wdrapał na ciężarówkę. Obraliśmy kurs na południe. Wojtek wystawił łeb przez otwór w dachu, rozkoszował się upojną wonią sadów pomarańczowych i winorośli. Po godzinie jazdy usłyszałem jego radosny ryk:
- Uoaarrrrr!
Był to znak, że dojeżdżamy na miejsce. Wrażliwy nos niedźwiedzia wyczuł zapach morza. Minęliśmy latarnię morską, zjechaliśmy z szosy i po piaszczystej wydmie wjechaliśmy prosto na plażę. Przed nami skrzyły się w słońcu turkusowe wody Morza Adriatyckiego.
Wysiadłem z auta i ujrzałem, że Wojtek, nie czekając na zachętę, kłusuje już w stronę morza.
- Popluskaj się, wypłucz z futra kurz wojenny, pobycz się na plaży, o ile niedźwiedzie potrafią się byczyć, ale – pogroziłem mu palcem-nie oddalaj się od latarni morskiej. Masz na mnie czekać dokładnie w tym samym miejscu
Byłem spokojny, że Wojtek nie oddali się, gdy zostawię go na chwilę samego- zdawał się całkowicie pochłonięty chwytaniem rozbijających się u brzegu fal. Wróciłem do ciężarówki i udałem się szosą z powrotem na północ, planowałem bowiem jeszcze jedną niespodziankę.
Po godzinie zjawiłem się znów na plaży. Wojtek suszył futro
w słońcu, pewnie dopiero co wylazł z wody.
- Wstawaj, nygusie!- zawołałem i postawiłem przed nim dwa wiadra. Pierwsze wypełnione było soczystymi pomarańczami, a w drugim połyskiwały świeże winogrona.- Dowiedziałem się w dowództwie, że regulamin nie przewiduje orderów dla zwierząt. Niech zatem ta wyżerka posłuży jako nagroda za twoje niedźwiedzie bohaterstwo- wyjaśniłem.
Wojtek zanurzył pysk najpierw w jednym wiadrze, potem w drugim i tak obżerał się na przemian, to pomarańczami, to winogronami, to winogronami, to znów pomarańczami. Usiadłem na piasku, wystawiłem twarz do słońca i wsłuchiwałem się w szum fal zmieszany z donośnym niedźwiedzim mlaskaniem.
Zilustrujcie przedstawioną tutaj jedną ze scen, na przykład opalanie się niedźwiadka na plaży, objadanie się przyznaną nagrodą itp.
Prace plastyczne prześlijcie na adres mailowy agnieszkamik70@gmail.com
w formie załącznika
Agnieszka Mirek
Propozycja lektur do samodzielnego czytania
Drodzy Uczniowie!
Przedstawiam Wam tytuły 5 książek, które warto przeczytać.
Starajcie się to robić samodzielnie.
- Justyna Bednarek pt. Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek
- Wanda Chotomska pt. Pięciopsiaczki
- Gosta Knutsson pt. Przygody Filonka Bezogonka
- Maria Kownacka pt. Kajtkowe przygody
- Łukasz Wierzbicki pt. Afryka Kazika
Możecie je przeczytać w czasie wakacji.
Agnieszka Mirek
czwartek, 4 czerwca 2020
Sylwetki wielkich Polaków
Czytaliście
i znacie już wiersze Juliana Tuwima, a teraz poznajcie go jako
chłopca.
Przeczytajcie
fragment tekstu o kłopotach
Julka z arytmetyką i dziwnych próbach ich rozwiązania, czyli
planach ucieczki do Ameryki przed arytmetyką.
Czy
mu się
udało?
...na
ogół biorąc, uczyłem się pod psem...
-Pojutrze-
obiecywał Julek.
-Pojutrze,
słowo daję!-przysięgał.
-Pojutrze,
na pewno pojutrze- gwarantował.
Pewnej
jesieni to "pojutrze" stało się ulubionym słowem Julka.
A wszystko za sprawą matematyki, albo raczej arytmetyki, jak wówczas
nazywano lekcje rachunków. Ta cała”artma", te wszystkie
pierwiastki, ułamki, potęgi, sumy i różnice zupełnie się nie
chciały pomieścić Julkowi w głowie. A najgorsze były "zadania
z tekstem". W jednym z nich podróżny szedł pieszo z miasta A
do miasta B (Taki kawał? Pieszo? Dlaczego pieszo?- zastanawiał się
Julek), drugim jakiś sprzedawca pracowicie mieszał różne
gatunki herbaty ( I kto to teraz kupi?), w trzecim ktoś niewielkim
wiadrem opróżniał wielki basen (No to się , biedak, namacha...).
Nauczyciel arytmetyki, pan Trubicyn-rosły i tęgi Rosjanin-
oczekiwał, że jego uczniowie w try miga obliczą cenę herbacianej
mieszanki, tempo marszu z miasta A do miasta B albo czas, przez jaki
trzeba machać wiadrem, aby w basenie nie pozostała ani kropla wody.
I uczniowie obliczali wszystko jak należy. Tylko jeden Julek wciąż
otrzymywał inne, w dodatku dość nieoczekiwane wyniki. Raz, nie
wiadomo skąd, wychodziły mu trzy wiadra herbaty, raz basen
sięgający od miasta do miasta...
Kolegom
z klasy odpowiedzi Julka bardzo się podobały, za każdym razem
czekali więc w napięciu, ciekawi, co też tym razem wyniknie z
jego arytmetycznych rozmyślań. Niestety, pan Trubicyn nie podzielał
tych zachwytów."Wot, poet!", mruczał i swoim ulubionym
liliowym atramentem wpisywał Julkowi kolejną pałę. Wkrótce
nagromadziło się ich tyle, że - jak przyznawał sam
zainteresowany- starczyłoby na sztachety do sporego ogródka.
-
Pojutrze-niezmiennie odpowiadał więc Julek,kiedy rodzice prosili go
o pokazanie dzienniczka. zerkał przy tym z niepokojem w stronę
lustra w korytarzu i zaklinał w myślach ukryty tam dowód zbrodni:
Żeby tylko nie zdecydował się wypaść... Żeby tylko nie w tej
chwili...Żeby...
Pani
Adela i pan Izydor mieli bowiem "ten wielce rozpowszechniony
zwyczaj interesowania się postępami wiedzy swych dzieci".
Każdej soboty uważnie studiowali dzienniczek syna i w odpowiednich
rubrykach składali staranne podpisy. Aż do dnia, kiedy dzienniczek
zniknął. Przez pewien czas państwo Tuwimowie dawali się nawet
przekonać, że po prostu został w szkole i pojutrze (oczywiście
, że pojutrze!) wróci do domu. Ale kiedy pojutrze znów usłyszeli
"pojutrze" i po kolejnych dwóch dniach także, zaczęłi
sie niecierpliwić.
O
dzienniczek i złożone w nim podpisy rodziców coraz częściej
dopytywali się także nauczyciele, zwłaszcza pan Trubicyn. Wtedy
Julek zrozumiał: ani rodzice, ani nauczyciele nie dadzą się
dłużej zwodzić jego uparcie powtarzanej wymówce. Trzeba było
spojrzeć prawdzie w oczy :"pojutrze" przestało działać.
Julek zrozumiał, że musi znaleźć inne rozwiązanie problemu
artmy.
I
znalazł...
...myśłałem,
że wyprawa skończy się w Ameryce...
-
Dzień dobry, poproszę pół biletu trzeciej klasy do Ameryki.
-
Dokąd?!- oniemiała pani w kasie. No tak. Zdaje się, że z dworca
Łódź Kaliska jak na razie nie odchodził żaden pociąg
transkontynentalny.
-Yyy...-
zreflektował się chłopiec.-To może chociaż do Sieradza?
Ale
i z tym był kłopot, bo choć kasjerka wręczyła Julkowi bilet, o
jaki prosił, to dorzuciła ponuro:
-
Jedenaście kopiejek.
Julek
przeliczył pieniądze ściskane w ręku, pogrzebał po kieszeniach,
znów przeliczył....Nawet jego niezbyt głęboka znajomość
arytmetyki wystarczyla, by stwierdzić z całą pewnością: kopiejek
było zaledwie osiem i ani jednej więcej. Odszedł od kasy,
odprowadzany poburkiwaniami kasjerki, i usiadł w dworcowej
poczekalni.
Co
teraz?- myślał.- Do domu wrócić nie mogę, to pewne. W
dzienniczku aż się roi od pałek, Trubicyn grozi kolejną kasówką,
nie uniknę katastrofy. Zresztą mama już na pewno przeczytała
wiadomość...
Miał
rację- w tym samym mniej więcej czasie, kiedy Julek stanął przed
kasą i poprosił o bilet do Ameryki, pani Adela znalazła na
kredensie kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę. Szybko przebiegła
wzrokiem zapisane tam jedno jedyne zdanie:
Nie
jestem godzien być Waszym synem,
Odchodzę
i proszę mnie nie szukać.
i
załamała ręce.
-
Nieszczęście!- zawołała, w pośpiechu narzucając płaszcz. I
popędziła szukać syna.
Najpierw
pobiegła do gimnazjum, a kiedy się okazało, że chłopca tego dnia
w szkole w ogóle nie było, ruszyła w stronę dworca.
W
tym czasie Julek siedział w dworcowej poczekalni, snuł smętne
rozmyślania i przetrząsał raniec, czyli tornister, w poszukiwaniu
jakiejś zabłąkanej kopiejki. Kopiejki nie znalazł, ale...
-
Śniadanie!- zawołał nagle olśniony. Zamienił słówko z
odpoczywającym tuż obok tragarzem i wkrótce biegł już z powrotem
do kasy z ośmioma kopiejkami w jednej dłoni i trzema, za które
sprzedał tragarzowi swoje szkolne śniadanie, w drugiej. Po kilku
chwilach, z upragnionym biletem w kieszeni, wspinał się po schodkach
pociągu.
A
potem Para-buch! Koła - w ruch!
Tekst
ten pochodzi z książki
Agnieszki Frączek pt. Rany
Julek!
Jeśli
macie ochotę poznać jak skończyła się ucieczka Julka przed
matematyką napiszcie do mnie.
Agnieszka
MIrek
wtorek, 2 czerwca 2020
Czytanie rodzinne w odcinkach . Część 4
Czytanie rodzinne w odcinkach . Część 4
Niedźwiadek Wojtek a bitwa pod Monte Cassino
Przeczytajcie ten fragment.
Monte Cassino
Polowy Ośrodek Zaopatrzenia nr 401
Venafro, Włochy, 11 maja 1944 roku
Była ciepła majowa noc. Mimo późnej pory nikt nie
spał, wszyscy krzątali się przejęci,
podenerwowani, zaaferowani. Nic dziwnego, polską armię czekała bitwa, która
miała zmienić losy całej wojny. Zbliżał się wyznaczony przez dowództwo moment szturmu na Monte
Cassino.
- Chodź,
misiu, przyjrzymy się okolicy!- zawołałem.
Pomaszerowaliśmy na pobliskie wzniesienie.
Niedźwiedź stanął na dwóch łapach, rozglądał się po otaczających nas
wzgórzach i węszył. Czuł, że coś wisi w powietrzu.
Punktualnie o godzinie jedenastej tysiąc sześćset
dział wypaliło równocześnie. Od rozbłysków zrobiło się jasno niczym w dzień. Daleko gdzieś przed nami zamrugały maleńkie czerwone światełka. Tam
znajdowały się pozycje nieprzyjaciela, tam eksplodowały nasze pociski.
Wpatrzony w otaczającą nas
iluminację Wojtek uniósł przednie łap
y w górę.
Poczciwy miś przypomniał sobie, jak w Tarencie witaliśmy Nowy Rok.
- Nie,
Wojtuś, tym razem nie strzelamy na wiwat- powiedziałem, ale moje słowa
zagłuszał potężny huk armat zlewający się w jeden nieustanny grzmot.
Rozpoczęła się bitwa o Monte Cassino. Artyleria
grzmociła całą noc i cały następny dzień. Lufy armat rozgrzewały się przy tym
tak, że musieliśmy owijać je mokrymi szmatami. Sądziliśmy, że bitwa zakończy się po kilku, może kilkunastu godzinach,
tymczasem mijały dni, a koszmar trwał i
trwał. Sanitariusze znosili ze wzgórz rannych żołnierzy, artyleria raziła nieprzyjaciela ogniem, a my, ledwie żywi ze zmęczenia,
przerzucaliśmy skrzynie z amunicją. Wreszcie siódmego dnia pośród wzgórz poniósł
się dźwięk trąbki. To na ruinach twierdzy nasi grali hejnał mariacki.
-
Zwycięstwo- wyszeptałem.- W końcu…
Żołnierze
biegli na punkt widokowy, by na własne oczy
ujrzeć powiewającą ponad postrzępionymi murami Monte Cassino
biało-czerwoną flagę. Założyłem Wojtkowi
obrożę i pobiegliśmy.
Ze
wzgórza rozciągał się posępny widok.
Podziurawiona lejami od bomb dolina zasłana była
ciałami poległych żołnierzy. Polskich i niemieckich. Z daleka nie sposób
było odróżnić jednych od drugich.
- Wiadomo,
ilu polskich żołnierzy zginęło, panie majorze?- spytałem majora Chełkowskiego,
który lustrował teren przez lornetkę.
- Wielu-
odpowiedział cicho major.
Na zboczu pojawiła się grupa
żołnierzy. Gdy zbliżyli się, rozpoznaliśmy
generała Władysława Andersa w otoczeniu adiutantów. Stanęliśmy na
baczność i zasalutowaliśmy. Nawet
Wojtek wziął z nas przykład i wyprężył
pierś, ale generał tego nie zauważył.
Zatrzymał się, wsparł na swej lasce i w milczeniu spoglądał na dolinę.
- Będzie tu
trzeba zbudować cmentarz- odezwał się smutnym głosem.- Cmentarz dla polskich
żołnierzy.
Jak widzicie niedźwiadek Wojtek był prawdziwym żołnierzem i tak jak inni mógł
zginąć pod Monte Cassino.
Agnieszka Mirek
Subskrybuj:
Posty (Atom)