Czytaliście
i znacie już wiersze Juliana Tuwima, a teraz poznajcie go jako
chłopca.
Przeczytajcie
fragment tekstu o kłopotach
Julka z arytmetyką i dziwnych próbach ich rozwiązania, czyli
planach ucieczki do Ameryki przed arytmetyką.
Czy
mu się
udało?
...na
ogół biorąc, uczyłem się pod psem...
-Pojutrze-
obiecywał Julek.
-Pojutrze,
słowo daję!-przysięgał.
-Pojutrze,
na pewno pojutrze- gwarantował.
Pewnej
jesieni to "pojutrze" stało się ulubionym słowem Julka.
A wszystko za sprawą matematyki, albo raczej arytmetyki, jak wówczas
nazywano lekcje rachunków. Ta cała”artma", te wszystkie
pierwiastki, ułamki, potęgi, sumy i różnice zupełnie się nie
chciały pomieścić Julkowi w głowie. A najgorsze były "zadania
z tekstem". W jednym z nich podróżny szedł pieszo z miasta A
do miasta B (Taki kawał? Pieszo? Dlaczego pieszo?- zastanawiał się
Julek), drugim jakiś sprzedawca pracowicie mieszał różne
gatunki herbaty ( I kto to teraz kupi?), w trzecim ktoś niewielkim
wiadrem opróżniał wielki basen (No to się , biedak, namacha...).
Nauczyciel arytmetyki, pan Trubicyn-rosły i tęgi Rosjanin-
oczekiwał, że jego uczniowie w try miga obliczą cenę herbacianej
mieszanki, tempo marszu z miasta A do miasta B albo czas, przez jaki
trzeba machać wiadrem, aby w basenie nie pozostała ani kropla wody.
I uczniowie obliczali wszystko jak należy. Tylko jeden Julek wciąż
otrzymywał inne, w dodatku dość nieoczekiwane wyniki. Raz, nie
wiadomo skąd, wychodziły mu trzy wiadra herbaty, raz basen
sięgający od miasta do miasta...
Kolegom
z klasy odpowiedzi Julka bardzo się podobały, za każdym razem
czekali więc w napięciu, ciekawi, co też tym razem wyniknie z
jego arytmetycznych rozmyślań. Niestety, pan Trubicyn nie podzielał
tych zachwytów."Wot, poet!", mruczał i swoim ulubionym
liliowym atramentem wpisywał Julkowi kolejną pałę. Wkrótce
nagromadziło się ich tyle, że - jak przyznawał sam
zainteresowany- starczyłoby na sztachety do sporego ogródka.
-
Pojutrze-niezmiennie odpowiadał więc Julek,kiedy rodzice prosili go
o pokazanie dzienniczka. zerkał przy tym z niepokojem w stronę
lustra w korytarzu i zaklinał w myślach ukryty tam dowód zbrodni:
Żeby tylko nie zdecydował się wypaść... Żeby tylko nie w tej
chwili...Żeby...
Pani
Adela i pan Izydor mieli bowiem "ten wielce rozpowszechniony
zwyczaj interesowania się postępami wiedzy swych dzieci".
Każdej soboty uważnie studiowali dzienniczek syna i w odpowiednich
rubrykach składali staranne podpisy. Aż do dnia, kiedy dzienniczek
zniknął. Przez pewien czas państwo Tuwimowie dawali się nawet
przekonać, że po prostu został w szkole i pojutrze (oczywiście
, że pojutrze!) wróci do domu. Ale kiedy pojutrze znów usłyszeli
"pojutrze" i po kolejnych dwóch dniach także, zaczęłi
sie niecierpliwić.
O
dzienniczek i złożone w nim podpisy rodziców coraz częściej
dopytywali się także nauczyciele, zwłaszcza pan Trubicyn. Wtedy
Julek zrozumiał: ani rodzice, ani nauczyciele nie dadzą się
dłużej zwodzić jego uparcie powtarzanej wymówce. Trzeba było
spojrzeć prawdzie w oczy :"pojutrze" przestało działać.
Julek zrozumiał, że musi znaleźć inne rozwiązanie problemu
artmy.
I
znalazł...
...myśłałem,
że wyprawa skończy się w Ameryce...
-
Dzień dobry, poproszę pół biletu trzeciej klasy do Ameryki.
-
Dokąd?!- oniemiała pani w kasie. No tak. Zdaje się, że z dworca
Łódź Kaliska jak na razie nie odchodził żaden pociąg
transkontynentalny.
-Yyy...-
zreflektował się chłopiec.-To może chociaż do Sieradza?
Ale
i z tym był kłopot, bo choć kasjerka wręczyła Julkowi bilet, o
jaki prosił, to dorzuciła ponuro:
-
Jedenaście kopiejek.
Julek
przeliczył pieniądze ściskane w ręku, pogrzebał po kieszeniach,
znów przeliczył....Nawet jego niezbyt głęboka znajomość
arytmetyki wystarczyla, by stwierdzić z całą pewnością: kopiejek
było zaledwie osiem i ani jednej więcej. Odszedł od kasy,
odprowadzany poburkiwaniami kasjerki, i usiadł w dworcowej
poczekalni.
Co
teraz?- myślał.- Do domu wrócić nie mogę, to pewne. W
dzienniczku aż się roi od pałek, Trubicyn grozi kolejną kasówką,
nie uniknę katastrofy. Zresztą mama już na pewno przeczytała
wiadomość...
Miał
rację- w tym samym mniej więcej czasie, kiedy Julek stanął przed
kasą i poprosił o bilet do Ameryki, pani Adela znalazła na
kredensie kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę. Szybko przebiegła
wzrokiem zapisane tam jedno jedyne zdanie:
Nie
jestem godzien być Waszym synem,
Odchodzę
i proszę mnie nie szukać.
i
załamała ręce.
-
Nieszczęście!- zawołała, w pośpiechu narzucając płaszcz. I
popędziła szukać syna.
Najpierw
pobiegła do gimnazjum, a kiedy się okazało, że chłopca tego dnia
w szkole w ogóle nie było, ruszyła w stronę dworca.
W
tym czasie Julek siedział w dworcowej poczekalni, snuł smętne
rozmyślania i przetrząsał raniec, czyli tornister, w poszukiwaniu
jakiejś zabłąkanej kopiejki. Kopiejki nie znalazł, ale...
-
Śniadanie!- zawołał nagle olśniony. Zamienił słówko z
odpoczywającym tuż obok tragarzem i wkrótce biegł już z powrotem
do kasy z ośmioma kopiejkami w jednej dłoni i trzema, za które
sprzedał tragarzowi swoje szkolne śniadanie, w drugiej. Po kilku
chwilach, z upragnionym biletem w kieszeni, wspinał się po schodkach
pociągu.
A
potem Para-buch! Koła - w ruch!
Tekst
ten pochodzi z książki
Agnieszki Frączek pt. Rany
Julek!
Jeśli
macie ochotę poznać jak skończyła się ucieczka Julka przed
matematyką napiszcie do mnie.
Agnieszka
MIrek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz