czwartek, 4 czerwca 2020

Sylwetki wielkich Polaków



Czytaliście i znacie już wiersze Juliana Tuwima, a teraz poznajcie go jako chłopca.
Przeczytajcie fragment tekstu o kłopotach Julka z arytmetyką i dziwnych próbach ich rozwiązania, czyli planach ucieczki do Ameryki przed arytmetyką.
Czy mu się udało?

...na ogół biorąc, uczyłem się pod psem...
-Pojutrze- obiecywał Julek.
-Pojutrze, słowo daję!-przysięgał.
-Pojutrze, na pewno pojutrze- gwarantował.
Pewnej jesieni to "pojutrze" stało się ulubionym słowem Julka. A wszystko za sprawą matematyki, albo raczej arytmetyki, jak wówczas nazywano lekcje rachunków. Ta cała”artma", te wszystkie pierwiastki, ułamki, potęgi, sumy i różnice zupełnie się nie chciały pomieścić Julkowi w głowie. A najgorsze były "zadania z tekstem". W jednym z nich podróżny szedł pieszo z miasta A do miasta B (Taki kawał? Pieszo? Dlaczego pieszo?- zastanawiał się Julek), drugim jakiś sprzedawca pracowicie mieszał różne gatunki herbaty ( I kto to teraz kupi?), w trzecim ktoś niewielkim wiadrem opróżniał wielki basen (No to się , biedak, namacha...). Nauczyciel arytmetyki, pan Trubicyn-rosły i tęgi Rosjanin- oczekiwał, że jego uczniowie w try miga obliczą cenę herbacianej mieszanki, tempo marszu z miasta A do miasta B albo czas, przez jaki trzeba machać wiadrem, aby w basenie nie pozostała ani kropla wody. I uczniowie obliczali wszystko jak należy. Tylko jeden Julek wciąż otrzymywał inne, w dodatku dość nieoczekiwane wyniki. Raz, nie wiadomo skąd, wychodziły mu trzy wiadra herbaty, raz basen sięgający od miasta do miasta...
Kolegom z klasy odpowiedzi Julka bardzo się podobały, za każdym razem czekali więc w napięciu, ciekawi, co też tym razem wyniknie z jego arytmetycznych rozmyślań. Niestety, pan Trubicyn nie podzielał tych zachwytów."Wot, poet!", mruczał i swoim ulubionym liliowym atramentem wpisywał Julkowi kolejną pałę. Wkrótce nagromadziło się ich tyle, że - jak przyznawał sam zainteresowany- starczyłoby na sztachety do sporego ogródka.
- Pojutrze-niezmiennie odpowiadał więc Julek,kiedy rodzice prosili go o pokazanie dzienniczka. zerkał przy tym z niepokojem w stronę lustra w korytarzu i zaklinał w myślach ukryty tam dowód zbrodni: Żeby tylko nie zdecydował się wypaść... Żeby tylko nie w tej chwili...Żeby...
Pani Adela i pan Izydor mieli bowiem "ten wielce rozpowszechniony zwyczaj interesowania się postępami wiedzy swych dzieci". Każdej soboty uważnie studiowali dzienniczek syna i w odpowiednich rubrykach składali staranne podpisy. Aż do dnia, kiedy dzienniczek zniknął. Przez pewien czas państwo Tuwimowie dawali się nawet przekonać, że po prostu został w szkole i pojutrze (oczywiście , że pojutrze!) wróci do domu. Ale kiedy pojutrze znów usłyszeli "pojutrze" i po kolejnych dwóch dniach także, zaczęłi sie niecierpliwić.
O dzienniczek i złożone w nim podpisy rodziców coraz częściej dopytywali się także nauczyciele, zwłaszcza pan Trubicyn. Wtedy Julek zrozumiał: ani rodzice, ani nauczyciele nie dadzą się dłużej zwodzić jego uparcie powtarzanej wymówce. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy :"pojutrze" przestało działać. Julek zrozumiał, że musi znaleźć inne rozwiązanie problemu artmy.
I znalazł...
...myśłałem, że wyprawa skończy się w Ameryce...
- Dzień dobry, poproszę pół biletu trzeciej klasy do Ameryki.
- Dokąd?!- oniemiała pani w kasie. No tak. Zdaje się, że z dworca Łódź Kaliska jak na razie nie odchodził żaden pociąg transkontynentalny.
-Yyy...- zreflektował się chłopiec.-To może chociaż do Sieradza?
Ale i z tym był kłopot, bo choć kasjerka wręczyła Julkowi bilet, o jaki prosił, to dorzuciła ponuro:
- Jedenaście kopiejek.
Julek przeliczył pieniądze ściskane w ręku, pogrzebał po kieszeniach, znów przeliczył....Nawet jego niezbyt głęboka znajomość arytmetyki wystarczyla, by stwierdzić z całą pewnością: kopiejek było zaledwie osiem i ani jednej więcej. Odszedł od kasy, odprowadzany poburkiwaniami kasjerki, i usiadł w dworcowej poczekalni.
Co teraz?- myślał.- Do domu wrócić nie mogę, to pewne. W dzienniczku aż się roi od pałek, Trubicyn grozi kolejną kasówką, nie uniknę katastrofy. Zresztą mama już na pewno przeczytała wiadomość...
Miał rację- w tym samym mniej więcej czasie, kiedy Julek stanął przed kasą i poprosił o bilet do Ameryki, pani Adela znalazła na kredensie kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę. Szybko przebiegła wzrokiem zapisane tam jedno jedyne zdanie:
Nie jestem godzien być Waszym synem,
Odchodzę i proszę mnie nie szukać.
i załamała ręce.
- Nieszczęście!- zawołała, w pośpiechu narzucając płaszcz. I popędziła szukać syna.
Najpierw pobiegła do gimnazjum, a kiedy się okazało, że chłopca tego dnia w szkole w ogóle nie było, ruszyła w stronę dworca.
W tym czasie Julek siedział w dworcowej poczekalni, snuł smętne rozmyślania i przetrząsał raniec, czyli tornister, w poszukiwaniu jakiejś zabłąkanej kopiejki. Kopiejki nie znalazł, ale...
- Śniadanie!- zawołał nagle olśniony. Zamienił słówko z odpoczywającym tuż obok tragarzem i wkrótce biegł już z powrotem do kasy z ośmioma kopiejkami w jednej dłoni i trzema, za które sprzedał tragarzowi swoje szkolne śniadanie, w drugiej. Po kilku chwilach, z upragnionym biletem w kieszeni, wspinał się po schodkach pociągu.
A potem Para-buch! Koła - w ruch!

Tekst ten pochodzi z książki Agnieszki Frączek pt. Rany Julek!
Jeśli macie ochotę poznać jak skończyła się ucieczka Julka przed matematyką napiszcie do mnie.


Agnieszka MIrek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz